Jacek Bocheński, rocznik 1926, pisarz, 17 marca 2009 roku, 134 dni przed swoimi 83. urodzinami, zaczął prowadzić blog.
„Masz klawiaturę, ekran w komputerze. Jest świat naokoło. Zapisuj, co tobie i światu się zdarzy. Pisz blog. Zobaczymy, jak ci pójdzie” – zanotował i odkrył, że w pisaniu blogu nie chodzi o literaturę. Chodzi o życie. Bloger nie tyle pisze, ile mówi światu: ja jestem. Jak zatem „jest” Jacek Bocheński? On sam twierdzi, że zwyczajnie. Ale cóż to za zwyczajność, w której przeplatają się pijackie scenki spod osiedlowego marketu ze wspomnieniami o Konstantym Ildefonsie Gałczyńskim kopiącym własną sztuczną szczękę, z przejmującymi przemyśleniami o stosowaniu tortur, z anegdotami z przyjęć i sylwestrów, reminiscencjami wojennymi, cierpkimi komentarzami na temat bieżących wydarzeń politycznych i ironicznymi uwagami na temat Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej Służew nad Dolinką i jej mieszkańców. I jeszcze kobiety, którym autor kupuje ciasteczka, ostrzegając lojalnie, że spotkanie opisze w blogu.
„Blog jako książka? Tak! Publicystyka, anegdoty, wspomnienia, przepowiednie – takie, które już się zaczęły sprawdzać, i takie, co jeszcze nie zdążyły. A także wiele o miłości do pań i do świata. O Justynie, Annie, Julii, o Oburzonym i petuniach. Jacek Bocheński pisze przemądrze, ale nie przemądrzale, i jego głębokie refleksje pojmuje nawet prosty magister sztuki (ja). Proszę czytać powoli! Bo szkoda tej książki na jeden wieczór.”
Jacek Fedorowicz