Kolejna książka, której adaptacja zrobiła wrażenie na Akademii Filmowej. Książka amerykańska, i film amerykański. I nie ma w tym nic negatywnego. Jednak zanim dokończę myśl, mała dygresja. Mianowicie znowu mi wstyd. Za dawnych czasów „Chata Wuja Toma” nie była lekturą szkolną. Czy teraz jest? Nie przeczytałem więc. Będąc dzieckiem czekałem na kolejny odcinek, płakałem, ekscytowałem się, smuciłem podczas projekcji „Korzeni”. Być może dwukrotnie. Bo wówczas także powtarzano… Polska telewizja państwowa nie zmieniła zwyczajów przez lata. W każdym razie dopiero wiele lat później odkryłem, że „Korzenie” są adaptacją monumentalnej powieści. Teraz obie te książki wpisuję sobie do schowka w pewnym internetowym portalu czytelniczym. I czekam, żeby kupić (a najlepiej otrzymać w prezencie, może ktoś się domyśli na stare moje lata) i przeczytać. Dlaczego „Chata Wuja Toma”? Najprościej rzecz biorąc, ponieważ autor „Zniewolonego” swoją opowieść dedykuje właśnie tamtej. A moje skojarzenie z „Roots” jest już jak najbardziej zrozumiałe. Zrodził się pewien kanon. Ba! Swoista trylogia.
Wracam do przerwanej myśli. Powieść, czy raczej spisane wspomnienia – opowieść, w oryginale to „12 years a slave”. Przetłumaczone to znakomicie. Slave to niewolnik, niewolniczy, tyrać, harować. Polski przymiotnik oddaje znakomicie tragiczność przejścia ze stanu wolności do niewolnictwa. Utracenie czegoś pięknego i dramat 12 lat w więzach upodlenia psychicznego i fizycznego. Zniewolenie to przecież utrata, zabranie czegoś dobrego w sposób opresyjny, siłowy, jak dziecko matce, z histerią, łzami, tęsknotą przejmującą na wskroś, z myślą jedynie o śmierci, bo tylko ona może kajdany zniewolenia skruszyć. Czy jest inny symbol zniewolenia niż południowe amerykańskie niewolnictwo? Tragedia od porwania w Afryce i przewiezienia na obcy kontynent, lub urodzenie się w niewoli. Tak nam się zdawało. Okazuje się, że jest inna odsłona dramatu. Że w XIX wieku, na 20 lat przed wybuchem wojny secesyjnej potomkowie Abrahama Lincolna porywają wolnego człowieka, sprzedają go w niewolę na Południe Stanów Zjednoczonych, gdzie niebawem narodzi się biała Konfederacja, a on z demokratycznego systemu wpada w prawa, gdzie króluje rasizm, szowinizm i ksenofobia. Musi to być ważne dla Polaków i na swój sposób znane. Cóż, przecież żyją jeszcze ci, którzy pamiętają okowy i śmierć polskich Żydów i Cyganów w czasie hitlerowskiej okupacji. 12 lat… Tyle lat bicia, poniżenia, nazywania innym imieniem, pozbawienie nazwiska, pozbawienie miejsca urodzin i zamieszkania, wymazanie istnienia wolnej żony, wolnych dzieci. 12 lat zdejmowania kapelusza przed panem, stanie przed nim w pełnej pokorze, z opuszczoną głową i rękoma. Oczywiście wszystko to mamy w filmie. Pewne sprawy jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Jednakże Solom Northup dodaje o wiele więcej. Czy wiecie chociażby, że czarny człowiek, Murzyn, obecnie Afroamerykanin otrzymywał nazwisko od swojego właściciela? I nie chodzi tu o niewolnika, lecz o wyzwolonego. On i jego cała jego rodzina, jego potomkowie noszą nazwiska po białych panach?!
Trudno opowiedzieć o morderczej podróży Solomona po plantacjach białych właścicieli, południowych lasach, bagnach, o wężach mokasynowych, aligatorach, pejczach, kajdanach, śmierci od chorób i od razów, gwałtach, pokoleniu Mulatów, Kwarteronów. Życiu dobrym i złym, ale w ciągłym strachu i uzależnieniu od woli pana – właściciela. To na wskroś amerykańska historia. Godna trzecia część uzupełniająca „Chatę Wuja Toma” i „Korzenie”. Powinna stać na półce obok tamtych. Opowieść pisana pięknym XIX-wiecznym językiem, trochę mniej sprawnym literacko, trochę infantylnym, ale dzięki temu przejmującym i odwołującym się do uczuć. Tak trochę między Karolem Dickensem a Karolem Mayem, gdzie pewne przesłanie i potrzeba opowiadania stoją na pierwszym miejscu.
Powieść pisana jest w narracji pierwszoosobowej, ale w „Przedmowie” wydawca twierdzi: „Jedynym zadaniem wydawcy, wolnego od wyobrażeń i uprzedzeń, było wierne przedstawienie historii życia Solomona Northupa tak, jak ją od niego usłyszał”.