Pastele przy pastelowej pogodzie w pastelowej oranżerii
Pan Ryszard to ma szczęście… Czwartkowy dzień 28 maja piękny. Błękitny, słoneczny. Kawiarniana oranżeria w Loży rozświetlona ferią świateł. Wokół przyjaciele. Uśmiechy, gratulacje, pogaduszki, kwiaty i propozycje kupna obrazów. Na szklanych ścianach mnóstwo Jego akwarel i akryli. W cieniu wino i ciasto.
Spotkanie było niezwykle sympatyczne. Takie przyjemne, właśnie jasne, przyjazne, uśmiechnięte pewną nostalgią i podziwem. Takie bardzo nasze, małomiasteczkowe w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Cóż, zazdrość zżerała mnie ogromna. Z drugiej strony coś w rodzaju dumy, że Pana Ryszarda znam od lat, że wiedziałem, że doceniałem, że podziwiałem, że przez to mnie fascynował. W końcu, że po prostu czekałem na Jego wernisaż i przyjemność poprzebywania w towarzystwie płócien i papieru ozdobionych kolorowymi kreskami. Owa przyjemność jest tym bardziej fascynująca, że wystawa z pewnością będzie do obejrzenia przez jeszcze dłuższy czas, jako akompaniament do kawy, herbaty i słodyczy w „Czasie na herbatę”. Jakże lepszą asystę moglibyśmy sobie wymarzyć w tym miejscu?
Wszystko zostało powiedziane na miejscu. Najpierw artystę przedstawił Dyrektor Gagacki. Następnie pani plastyczka w wielu ciepłych, ale i nieco przy użyciu malarskich terminów, opowiadała jak widzi sztukę Pana Przespolewskiego. W końcu, gdy tłum rozszedł się podziwiać prace, można było przeczytać notkę o malarzu, która, jak przystało, prezentowała się na sztaludze. To nie zaskakiwało: większość twierdziła, pytała, szeptała, że nie wiedziała, że jest zaskoczona. Tak właśnie bywa. Sztuka, piękno, praca umiłowana jest zwykle ukrywana gdzieś w domowych zaciszach, w warsztatach. Jest nieznana dopóki ktoś nie odkryje, nie powie miłych słów, nie dowartościuje, nie zajmie się pokazaniem jej publiczności. Potem pozostaje już tylko artyści się zdziwić i rumienić z dumy.
Jerzy Lengauer