Anna Ikeda już na wstępie uprzedza nas, że „Życie jak w Tochigi” nie jest książką o Japonii, ale o codzienności w pewnej prowincjonalnej prefekturze na Honsiu, ze wszystkimi jej blaskami i przekleństwami. Nikną nam więc z oczu oczywiste skojarzenia w tym temacie: neony Tokio, manga i anime, J-pop, elektroniczne gadżety i tajemnicze gejsze. W zamian otrzymujemy łopatę do odśnieżania, grzejniczek kotatsu, na naprawdę krytyczne momenty, regularne dostawy prowiantu z miasta i zdrowy zapas poczucia humoru. Oraz ogólnoświatową prawdę, że teściowe na całym świecie są takie same.