„Dla Sekűre”. Kim ona jest dla pisarza? Jeśli w „Nazywam się Czerwień” jest jedną z bohaterek, upragnioną od dzieciństwa miłością, a tutaj adresatką dedykacji? Czy i w tej powieści uosabia miłość? Tym razem niespełnioną, bolesną, szaleńczą… Która każe jednego dnia śmiać się, skakać ze szczęścia, upijać się uczuciem, a innego z rozdzierającym smutkiem gnać po ulicach w poszukiwaniu śladów stóp ukochanej, przedmiotów, których dotknęła, albo wpatrywać się wzrokiem zbitego psa w okna umiłowanej z nadzieją, że na tle wieczornej lampki dostrzeże się jej cień?
Dlaczego na początku ten cytat z Novalisa? Przecież większość powieści wzbudza w nas te same uczucia. Tak samo przeżywamy miłość, śmierć, niepowodzenia, choroby. Opisane w powieściach zdarzenia prowokują nas do rozmów o tych samych emocjach. Wiemy, jak odczytać morał. Uczymy tego nasze dzieci. Śmiejemy się, płaczemy z tych samych powodów. Czyżby chodziło o coś więcej? Może nie tylko o powieść, opowiadanie? Ile jest książek, które pobudziły nas do złych lub dobrych uczynków? Które sprowokowały ludzi? Właśnie. Czy ten cytat można odnieść do sytuacji, w której snuta opowieść porywa tłumy, wymiata z placów, ulic, mieszkań? Ile osób pozostanie na miejscu, spoglądając ze zdziwieniem po sobie? Dlaczego tak łatwo większość z nas daje się prowokować, porywać? To wielka skala. A ta mniejsza? Ucieczki z domu, samobójstwa, depresje. Poszukiwanie nowego życia? Zatem rozprawa o kondycji człowieka? I o tej przeklętej osobistej, wewnętrznej, nieoglądającej się na nikogo, szukającej samotności. I o tej, która tworzy rewolucje, wojny, nienawiść, konflikty.
Frazesem jest stwierdzenie, że „Nowe życie” Pamuka jest powieścią wielowątkową i dlatego warto ją przeczytać. Jednak w myślach nie mogę się od tego odczepić. Czytając tę książkę, co kilkanaście, może kilkadziesiąt stron znajdowałem w niej co rusz inne powody, żeby klasyfikować ją do jakiegoś nurtu. Powieść drogi, powieść o miłości, powieść polityczna, powieść sensacyjna. To bez zastanowienia przychodzi mi do głowy. Pewnie inni czytelnicy odnajdą w niej i inne wątki, inne powody klasyfikacji. Może i nie. Może Pamuk sobie ze mnie zakpił. Może zacząłem czytać tę samą powieść co inni – a skończyłem całkiem inną?
Pierwsze odczucia, jakie miałem, i które towarzyszyły mi przy czytaniu aż do końca, to poczucie ciemności, ponurej atmosfery. Jakbym oglądał film, którego akcja toczy się wieczorami, w deszczu, w dni słotne i pochmurne, mgliste, w ciemnych uliczkach, gdzie latarnie świecą mdłym światłem, a wnętrza mieszkań, restauracji, kawiarni to odrapane i brudne, nie wiedzieć czemu żółte ściany z koszmarnie jasnym światłem żarówki u sufitu, z ciemnymi pomieszczeniami z tyłu, czasem rozświetlonymi jedynie blaskiem telewizyjnego ekranu. Ale to ja czy autor? Jeśli ja, to jestem wściekły na siebie. Skąd ta sugestia? A może powinienem bardziej się skupić na treści? Dlaczego zagłębiam się w swoje wspomnienia, we własne depresje? Jeśli to ja, to chylę głowę przed Pamukiem. Cóż za warsztat! A więc przeżyłem coś innego niż inni! Słowa zwykłej książki wydobyły ze mnie to, co dotychczas było nienazwane. Mroczne, głupie, zapomniane… A jeśli to Pamuk? Zatem złość mnie na niego ogarnia! Czy tak właśnie on widzi swój kraj? To taka jest Turcja? Zła, mroczna, brudna? Opętana obsesjami? Jeśli to autor… Ach, co za sugestywność treści! Jaka plastyczność słów! Noblista wrzyna się swym piórem w turecki krajobraz, nie zdejmując butów wchodzi do mieszkań, rozpiera się na krześle obok właścicieli i wyłącza telewizor, a w knajpach na prowincji popija rakiję wyśmiewając otoczenie.
Niezwykle smutna to opowieść. Smutny jest kraj, w którym się dzieje. Smutni są opisywani ludzie. A wszystko przez książkę. Czy ktokolwiek powiedział kiedyś, że całe jego życie zmieniło się przez książkę? Pewnie nie. W tej powieści tak się stało. Nie wiemy, jak bohater „Nowego życia” traktował świat przed przeczytaniem pewnej książki. Aczkolwiek możemy się domyślać, że widział otoczenie w miarę pozytywnie. Rozpoczął przecież studia. Architektura. To przecież nie ot, tak sobie! Zapewne poradził sobie z śmiercią ojca. Musiał mieć przyjaciół, weekendowe spotkania przy rakii. Papierosy w towarzystwie w przerwach wykładów. Musiał dostrzegać gwar, zmieniające się pory roku, nowe marki samochodów na ulicach. Śledził informacje z kraju i ze świata. Może trochę interesował się polityką? Chyba jednak coś go uwierało. Nie lubił własnego kraju, miasta? Może trauma z dzieciństwa? Bo w trakcie czytania nagle pomyślał: „będę mógł stworzyć siebie na nowo (…) i nie zboczę z drogi”. I to wypycha bohatera z domu. Szuka, w jakimś opętaniu czy szaleństwie, podobnych mu ludzi. Odczuwa, że jest w coś wtajemniczony. Tak, jakby nagle stał się adeptem tajnego stowarzyszenia, a odszukanie jego członków było pierwszym etapem przyjęcia. To przypadek, wola boska czy autorska licentia poetica, że bohater się zakochuje? Nie! Żadne odstępstwo. Żadne załamanie fabuły! Żadne naciągane boskie wstawiennictwo! Obiektem najwznioślejszego z uczuć jest czytelniczka tej samej książki! Zwykła miłość? „Jej miodowe oczy (…). Zapach lawendy i wody kolońskiej. Zamroczony, zrobiłem dwa kroki w jej kierunku”. Och, nie! Najpierw, rozradowany głaszczącą dłonią swojego opiekuna, młody psiak radośnie skacze wokół jego nóg, merdając ogonem. Trwa to chwilę, dopóki autor nie wpycha go ponownie w objęcia tajemnicy. Spotkanie z boskim szaleńcem. Tym, który książkę odkrył. Na którego spłynęło to samo światło z magicznych stron. A potem znika dotychczasowy kolorowy, ułożony świat i zaczyna się podróż. Podróż w głąb duszy bohatera-narratora, w głąb dzieciństwa, w głąb Turcji, w głąb miłości, w głąb tajemnicy.
Nie zapamiętałem dokładnie ani jednego dnia z życia bohatera. Ani jednej nazwy miejscowości, w której się zatrzymał. Rozmowy, spotkani ludzie, czynności zlewają mi się w jedno. Jakby przez ten cały czas istniała bariera niepozwalająca mi na dokładną obserwację, analizę zdarzeń. Raczej czytałem o tym wszystkim sercem. Gnałem do przodu nie zastanawiając się nad tym, co wydarzyło się przed paroma chwilami. Czy w ten sam sposób żył bohater? Opętany miłością do dziewczyny, która wraz z tym, który przeżył już inicjację – namaszczonym przez prawdę książki, zniknęła bez wieści. Wyobrażacie sobie pędzącego po ulicach, samotnego, płaczącego, rozpaczliwie zakochanego? Miłość dodaje odwagi. A więc rozpytywanie po znajomych, rodzinie. Nic. Tak podróżują nieszczęśliwie zakochani. Ale bohater zrzuca także fizyczne więzy i wsiada do autobusu: „Wsiadałem do autobusów i z nich wysiadałem, chodziłem po dworcach i znów ruszałem w drogę, zasypiałem w trakcie jazdy, a dzień zmieniał się w noc. Potem znowu jechałem, by dotrzeć do kolejnych miasteczek. Całymi dniami podróżowałem w głąb ciemności (…). Pewnej mroźnej zimowej nocy jechałem autobusem, jednym z wielu, do jakich wsiadałem raz albo dwa razy dziennie, nie wiedząc ani skąd przybyłem, ani gdzie jestem, ani nawet dokąd i jak prędko jadę; hej, aniele, od wielu dni byłem w drodze”. W trakcie tych podróży, będąc z narratorem jak w amoku, odbieramy wskazówki, niby hasła („ostry zapach mydła do golenia marki OPA”, zwracanie się w myślach do anioła) przewijające się w opowieści aż do samego końca. Nie musimy na to zwracać specjalnej uwagi. To tak, jak w powieści kryminalnej. Wyłaniają się, znikają, znowu pojawiają. Na ekranach autobusowych telewizorów Osman śledzi miłosne i kryminalne sceny. Wychodzi cało z wypadków i „ani razu nie poczułem, że nadchodzi ten czas”. A potem „przez drzwi weszłaś ty, moja najukochańsza Canan, w białej sukience, którą miałaś na sobie tamtego dnia w Taşkışli”. Oboje nie odnajdują nowego życia, czymkolwiek ma ono być. A może odnajdują? Pieniądze i dokumenty z portfeli zabitych w wypadkach autobusowych dają nowe. Ale czy życie? Chyba tylko możliwość dalszego szaleństwa, które gna obydwoje w poszukiwaniu tego, który już przed nimi wsiadał do autobusów i z nich wysiadał, myśląc, że znajdzie nowy świat, nowe życie. Niedoświadczeni, opętani treścią może obrazoburczej, może coś odkrywającej, może coś obiecującej książki wplątują się w nieznane im konflikty, gdzie wszystko powiązane jest z dotychczasowym życiem Osmana. Tak jak książka doprowadziła go do Canan, jak Canan doprowadziła go do Mehmeta, tak trop Mehmeta doprowadza go w sam środek politycznych tureckich swarów.
W tej magii autobusowych podróży, rozświetlanych filmami, rakii w knajpach, męczących snów przy boku niedostępnej ukochanej, Pamuk za sprawą przygód bohatera-narratora przemyca obraz Turcji. Wprowadza Osmana w gniazdo organizacji religijnych fanatyków, wrogów zachodniej cywilizacji („Czy był masonem? Przeczytałem w jakiejś gazecie, że masoni noszą muchy… (…) Cieszy mnie widok tak młodych osób pośród handlowców o złamanych sercach”), nienawidzących i zwalczających każdy przejaw amerykańskiego i europejskiego stylu życia. Tak jak bohater dał się opętać „bijącemu z kart książki światłu”, tak samo łatwo poddaje się słowom doktora Narina, co kończy się podwójnym nieszczęściem, ale i, nomen omen, zawraca bohatera ku nowemu życiu. Z podróżnika-wolnomyśliciela zamienia się w tropiącego wrogów agenta. Najpierw wśród szpiegowskich sprawozdań, gdzie aż roi się od idiotycznych i banalnych pseudonimów, zmian imion, potem z niemieckim waltherem (oj, kpi Pamuk z przywiązania do „narodowych” przedmiotów) w dłoni znowu przemierza autobusami Turcję, wchodzi do restauracji, mieszkań, kin… „I znów w drodze! Hejże, stare dworce, rozsypujące się autobusy i smutni podróżni! Witajcie!”.
Kolejne nowe życie Osmana to nie tylko wynik owego nieszczęścia, ale także rozmowa z poszukiwanym od pierwszych kart powieści Mehmetem. Dotrwajmy do tego momentu. Żałosna to będzie rozmowa. „Kiedy byłem mały, czytanie traktowałem jak zajęcie, które kiedyś, w przyszłości, będzie należeć do moich obowiązków”, mówi przeistoczony we wroga dawny Nahit, oświecony Mehmet, teraz imiennik – Osman. Czyż on sam mógł się spodziewać, że z wielkiego uniesienia, fascynacji, iluminacji pozostanie… Właśnie, co pozostanie? Utrata wszystkiego. Czy warto było tak się przejmować, miotać, ekscytować? Czyżby Orhan Pamuk sugerował, że żadna książka, żadna idea nie powinna być powodem do zmiany postanowień, zasad? Czyżby takie rewolucyjne opętanie było tylko atrybutem młodych ludzi, którzy po okresie szaleństw, jeżeli nie zginą w tym rewolucyjnym wirze, powrócą do starego nowego życia? Żona, dzieci… A jeśli zmory młodości powrócą? Znowu wsiądziemy do autobusu? Tylko że autobus będzie inny: nowa zachodnia marka, nowy telewizor, toaleta. A otoczenie? Szersza, gładsza szosa, czystsze stacje benzynowe i dworce. Te same, niezmienne pozostaną tylko myśli. I gnać, gnać, aż do kolejnego przystanku, do kolejnego wypadku…
Wszystko w tej powieści jest ze sobą powiązane. Nie popełnijcie mojego błędu, Szanowni Czytelnicy. Nie dajcie się ponieść emocjom, uczuciom, własnym wspomnieniom. To tylko świetnie skonstruowana opowieść. Znajdziecie odpowiedź na wszystkie pytania, rozwiązanie wszystkich tajemnic. No, prawie wszystkich. Kto jest autorem tajemniczej książki? Dlaczego bohater nie przemierza kraju pociągami? Co mają wspólnego ze sobą karmelki i koleje? Jaką rolę odgrywa mydło marki OPA? Co się stało z Canan, a co z Mehmetem? Niektóre odpowiedzi i rozwiązania tajemnic są bardzo banalne. Za inne należy się nobliście podziw dla jego kunsztu. Mniemam, że dostrzeżecie w „Nowym życiu” o wiele więcej, niż tylko światło bijące z jego stron!